IMIĘ KONIA: Bullseye
JEŹDZIEC: Ruska
RODZAJ TRENINGU: ujeżdżenie
DATA: 10.12.2014r.
MIEJSCE: plac
WYSTĄPILI: Megan
Bull
mieszka u nas od kilku tygodni i zwykle miewał treningi z Megan,
dziś jednak to ja postanowiłam się z nim poużerać. Ogier dobrze
mnie już znał i chyba nawet całkiem lubił bo często
wyprowadzałam go na pastwisk i dawałam marchewki. Jednak nie
uchroniło mnie to przez tradycyjnymi złośliwościami z jego strony
przy czyszczeniu. Pokłapał zębami, więc spieszyłam się jak
mogłam. Szybko założyłam błękitny czaprak i owijki w nieco
ciemniejszym odcieniu, a potem już tylko siodło i ogłowie.
Bullseye wyszedł z boksu machając głową.
- Idziemy
na halę czy plac? - zapytała Meg, zamykając za nami drzwiczki.
- W
sumie to na dworze nie jest tak źle, możemy pojeździć na placu.
Skinęła
głową i ruszyliśmy. Konik trochę mi się wyrywał, ale daliśmy
radę.
Na
placyku podciągnęłam popręg, a wtedy nastąpiła kolejna próba
ugryzienia mnie. Sprawnie wskrobałam się na jego grzbiet i
ruszyliśmy na pierwszy ślad.
- Teraz
uważaj na wodze i niech idzie żwawo. Gdyby co to mam palcat, dam
ci jak będziesz potrzebowała – powiedziała rudowłosa.
- Mam
nadzieję, że nie będę...
Od
początku dawałam ogierowi jasne sygnały, że to ja rządzę i
powinien zachowywać się grzecznie. Na początku nawet słuchał. W
ciszy sprawdzał jak zachowuje się w siodle. Przez całe pierwsze
okrążenie nie miałam mu nic do zarzucenia i właściwie myślałam,
że może tak już pozostanie. Szedł fajnym tempem i w odpowiednim
ułożeniu. Kiedy zjechałam na przekątną i oddałam mu trochę
wodzy, by opuścił głowę zaczął się buntować. Wodzy
praktycznie nie mogłam już odzyskać. Ciągnął je i stopniowo
zwalniał mimo stukania łydkami. W końcu szarpnęłam mocniej i
obraził się, bo nie zamierzał dojeżdżać do ściany. Miałam też
wrażenie, że plączą mu się nogi i idzie jak pijany.
- On
tak robi zawsze! - poinstruowała mnie Megan. - Nie daj się! Musisz
być twarda.
Wzięłam
głęboki oddech, ściągnęłam wodze i wypchnęłam go, dodając
impuls. Na chwilę pomogło. Stukałam go wewnętrzną łydkę i
działałam wodzami by dojechał do ściany. Bull niechętnie wykonał
prośbę i trochę przyspieszył. Zaczęłam robić duże wolty,
jednak koń nie chciał się wyginać i robił wszytko ospale.
- Ruska!
Z nim trzeba dobitnie, kochana.
Nie
lubię być aż tak dobitna... W każdym razie troszkę się
zdenerwowałam, a Bulll natychmiast to wyczuł i sam nie wiedział
czy powinien się ogarnąć czy zrobić się jeszcze gorszy. Dla
własnego bezpieczeństwa wybrał pierwszą opcję, dzięki czemu
zrobiliśmy masę ćwiczeń. Konik szedł żwawo i zaczynał się
ładnie składać, przy czym powoli odpuszczał i uelastycznial się.
Byłam stanowcza i ani na chwilę się nie dekoncentrowałam,
wiedząc, że to może wszystko popsuć.
Zakłusowanie
było śliczne, bo Bullseye cały czas chodził jakby energia miała
go zaraz rozerwać. Pięknie ruszył do kłusa od delikatnej
łydeczki.
Tempo
było odrobinę za szybkie, ale pozwoliłam na to, by trochę się
zmęczył. Zrobiliśmy po trzy okrążenia na każdą stronę, a
później przeszliśmy do pracy nad figurami. Było bardzo dużo
wolt, a ogier fantastycznie się na nich wyginał. Tak samo robił
przy serpentynach. Najpierw robiliśmy delikatne brzuszki, ale kiedy
trochę się rozgrzaliśmy zakręty stawały się coraz ciaśniejsze.
Konik się rozkręcił, chyba przestał myśleć o dokuczaniu mi.
Bardzo się zaangażował i widać było, że chce współpracować.
Jedne czego wymagał to szybkie tempo, jeśli mu na to pozwalałam –
był grzeczny i robił to, o co go prosiłam.
Zadziałam
mocniejszym impulsem, gdy przecinaliśmy plac w poprzek, a później
płynnie zwolniliśmy i wykonaliśmy ten sam manewr w drugą stronę.
Po kilku metrach mocniej usiadłam w siodle, odchyliłam się i
przycisnęłam obie łydki by koń się zatrzymał. Bull zrobił to
po kilku krokach stępa, co nie było poprawne. Pewnie ruszyliśmy
kłusem i dosłownie po dziesięciu sekundach powtórzyłam
ćwiczenie. Wiedział już o co mi chodzi i ładnie wyhamował. Dla
pewności zrobiliśmy to jeszcze raz, ale już po wykonaniu całego
okrążenia.
W
planach miałam także ćwiczenie z ustępowaniem od łydki. Jadąc w
niewielkiej odległości od ogrodzenia zadziałałam pomocami i
pilnując, by koń szedł w poprawnym ułożeniu, przejechaliśmy
kilka metrów. Po jakimś czasie zmieniliśmy kierunek i
wykonaliśmy to samo. Ale Bull zaczynał się denerwować, bo
robiliśmy to wolno.
- Może
galop? - zaproponowała Meg, a ja szybko to sobie przemyślałam.
Postanowiłam
zrobić półparadę i dopiero później zagalopować.
Tak też zrobiłam. Bullseye został przywołany do porządku i dał
się ładnie wprowadzić na łuk, gdzie płynnie przeszliśmy do
wyższego chodu. Ten koń jest jak fotel...
Jemu
podobało się równie mocno, bo pozwoliłam sobie na dodanie
łydek i przyspieszenie. Śmignęliśmy po trzy okrążenia na obie
strony, a potem zaczęłam go wyciszać. Wjechaliśmy na dużą
woltę, pracowałam nad zebraniem go i cały czas przypominałam
wewnętrzną łydką o wygięciu. Koń poprawnie ustawił głowę,
zaczął też aktywnie pracować zadem i przykładał się do
treningu. Zmniejszaliśmy koło, dopóki nie odzyskaliśmy
takiego spokoju, jaki towarzyszył nam przy ćwiczeniach w kłusie.
Potem powiększaliśmy okrąg, ale zachowywaliśmy tempo sprzed
chwili. Bullowi to się nie podobało, ale wyraził to jedynie
poprzez pojedyncze bryknięcie, a potem zdecydował się odpuścić.
Kiedy
miałam pewność, że jest OK, a wolta, po której
galopowaliśmy jest wystarczająco duża – postanowiłam zmienić
kierunek, przecinając tę woltę na pół. Była na tyle duża,
że Bull nie miał z tym kłopotów, ale później nie
mógł się odnaleźć i przez chwilę był bardzo niepewny. Po
chwili powtórzyliśmy ćwiczenie. Poklepałam ogiera po szyi i
zwolniliśmy do kłusa, po czym wjechaliśmy na ścianę.
Koń
szedł szybko i składał się jak rasowy dresażsyta. Miał również
wyjątkowo wysoką akcję kończyn. Chyba wszedł w ten stan, gdzie
bardzo bardzo angażuje się we wszystko, co robi. Po tej chwilce
przerwy zagalopowałam w narożniku i delikatnie przyhamowałam
Bulla, gdy ten zaczął się rozpędzać. Wjechaliśmy na przekątną
i na środku wykonaliśmy lotną zmianę nogi. Zaraz później
zrobiliśmy to samo, ale liczba lotnych zwiększyła się do dwóch,
dzięki czemu na pierwszy ślad wjechaliśmy kontrgalopem. Po
okrążeniu zmieniliśmy stronę i nogę.
Właściwie
przećwiczyłam z nim już wszystko, co chciałam, więc postanowiłam
pobawić się jeszcze zmianą tempa i przejściami. Przez bite
dziesięć minut zatrzymywaliśmy się z kłusa i z galopu,
zakłusowywaliśmy i zagalopowywaliśmy, poruszaliśmy się chodami
zebranymi i pośrednimi... Było całkiem nieźle i często chwaliłam
ogiera za właściwe reakcje i dokładność podczas wykonywania
prostych figur gdzieś po drodze.
Wjechałam
kłusem na linię środkową i zadziałałam pomocami tak, by koń
zatrzymał się w samym środku. Udało się, więc gdy tylko się
ukłoniłam – przytuliłam się do jego bułanej szyi, puściłam
wodze i porządnie wyklepałam go po łopatkach. Trochę się spocił,
ale nie wydawał się być zmęczonym. Postępowaliśmy na prawie
całkiem luźnych wodzach, a potem zeskoczyłam na ziemie, podwinęłam
strzemiona i poluźniłam popręg.
Razem
z Megan zaprowadziłam konia do stajni. W boksie raz dwa uwolniłyśmy
go ze sprzętu i podarowałyśmy po jabłuszku. Chociaż pozował na
prawdziwego szatana, w gruncie rzeczy był fajnym, kontaktowym
koniskiem. Potarmosiłam mu grzywkę i domknęłam boks, by iść do
masztalerki z ekwipunkiem.