IMIĘ KONIA: Manhattan
JEŹDZIEC: Ruska
RODZAJ TRENINGU: skoki
MIEJSCE: kryta hala
DATA: 29. 11. 2014r.
WYSTĄPILI: Valentine, Aiden, Chris
Manhattan
szalał na padoku i nie bardzo chciał być złapany. Stałam przy
płocie z uwiązem w ręku i obserwowałam go z miną pt „już
wszystko mi jedno”, kiedy pojawiła się Val.
- Znowu
nie daje się ściągnąć do stajni? - zapytała, chichocząc.
- Mhm...
Chciałam trochę z nim poskakać, ale chyba nic z tego. Nie masz
czasem marchewki przy sobie?
Sprawdziła
kieszenie.
- Mam
cukierki!
Mając
w dłoni kilka cuksów przeskoczyłam ogrodzenie i zbliżyłam
się do konia. Zatrzymał się i czujnie nastawił uszy, spoglądając
na mnie z zaciekawieniem.
- No
chodź małpiatko, chodź...
Nie
ruszył się z miejsca, gdy podałam mu smakołyki i szybko zapięłam
uwiąz. Poklepałam go zadowolona z efektów i już bez
komplikacji udaliśmy się do stajni.
Przywiązałam
go na korytarzu i poszłam po sprzęt. W międzyczasie doszła do nas
i Valentine, która pomogła mi ogarnąć ogiera przed jazdą.
Miał zaklejkę na zaklejce. Utrzymać go w stanie czystości dłużej
niż dwie godziny to prawdziwy wyczyn...
Sprawnie
poradziłyśmy sobie z sierścią, a później równie
szybko założyłyśmy sprzęt. Man trochę niechętnie pozwolił
sobie wsadzić wędzidło, ale mu przeszło. Miał na sobie czerwony
czaprak i ochraniacze w tym samym kolorze.
- Idziemy?
Przeszliśmy
na krytą halę, bo na dworze powoli robiło się szaro i chociaż na
placu mamy reflektory, to i tak wolałam światło wewnątrz budynku.
Nikogo
nie było. Wsiadłam i spokojnie ruszyłam stępem, przygotowując
się na popisy ogiera. Wjechaliśmy na pierwszy ślad, nieco
przyspieszyliśmy i tak pokonaliśmy jedno pełne okrążenie. Na
środku stało trochę przeszkód.
- Zawołasz
kogoś? Bo sama, chudzino nie dasz rady z nimi... - powiedziałam do
Val, a ona zmierzyła stojaki groźnym spojrzeniem, ale ostatecznie
zgodziła się ze mną i poszła po stajennych.
Tymczasem
Hatt zaczął już swoje numery i raz po raz szarpał, próbując
wyrwać mi z rąk wodze. Ale miałam rękawiczki, nie osiągnął
celu.
Trzymałam
go w ryzach i byłam cierpliwa. Przez ostatnie dni bardzo skupiałam
się na nawiązaniu więzi i nie raz brałam go na spacer w ręku czy
siedziałam z nim na pastwisku.
Ogier
nie nawykł do szybkiej kapitulacji i dzielnie ze mną walczył.
Chciałam go przekonać, że to bez sensu i lepiej ze mną
współpracować. Zaczęliśmy wykonywać masę ćwiczeń. Na
początek zrobiliśmy wielką woltę na pół hali, a zaraz po
tym przeszliśmy do mniejszych woltek w każdym narożniku. W
międzyczasie robiliśmy także przekątne, gdzie albo oddawałam mu
wodze, albo zbierałam i dodawałam łydek. Chyba zaczął kumać, że
to czas na pracę i jakoś tam powolutku dawał mi znać, że nie ma
na myśli nic złego. Jest po prostu trochę niecierpliwy i nie lubi
chodzić w kółko.
Robiliśmy
slalom między przeszkodami, gdy na halę weszli Val, Aiden i Chris.
Chłopaki od razu zabrali się do ustawiania pod rozkazami Valentine.
Tymczasem
ja i Man zaczęliśmy ćwiczyć zwroty. Ogier na początku podchodził
do tego bardzo niechętnie i musiałam włożyć dużo pracy w to, by
w ogóle zechciał się trochę przesunąć, ale za czwartym
razem zwrot na przodzie wyszedł całkiem ładnie.
Dalej
były zatrzymania. Z tym akurat nie miał żadnego problemu, a z
relacji świadków wynika, że nawet nogi ustawił bardzo
dobrze.
Porobiliśmy
jeszcze parę ćwiczeń żeby dobrze się rozstępować, a potem
zakłusowaliśmy z drobnym oporem. Hatt nie miał ochoty na bieg, ale
zdołałam go przekonać. Mocno go pilnowała i bez przerwy stukałam
łydkami by nie zasnął. I znowu: wolty, serpentyny, zmiany
kierunku...
Na
kołach radził sobie średnio, bo ciągle był zbyt usztywniony i
gotowy na bunt, ale na prostych i przekątnych bardzo fajnie się
wyciągał. Poświęciłam więcej czasu pracy na kołach i z uporem
mianiaka starałam się go rozluźnić. Ciągle zmienialiśmy
kierunki i tak dalej...
W
końcu nastąpił ten moment, gdy prawie całkiem mi odpuścił!
Ładnie się zebrał i zaczął pracować zadem, poruszając się
znacznie bardziej sprężyście. Przejścia też były niczego sobie.
Skierowałam
się na drążki, które ustawili nam usłużni panowie. Koń
nieco opuścił głowę i wysoko podnosił nogi, podczas gdy ja
pilnowała by się nie zatrzymał i by szedł prosto. Wyklepałam go
i zmieniłam kierunek. Najechaliśmy od drugiej strony z podobnym
efektem.
- No
dobra, to jakieś hopki dawaj – zachęciła nas Val, wskazując na
stacjonatkę, która nie mogła mieć więcej niż 80
centymetrów.
- Z
kłusa?...
- No,
a czemu nie...
Wzruszyłam
ramionami, czemu nie.
Zrobiliśmy
ładny, długi najazd i pilnując konia, by nie przyspieszył, a
jednocześnie wysyłając delikatne impulsy skierowaliśmy się na
pojedynczą przeszkodę. Man był bardzo zadowolony i choć rwał się
do galopu, zdołał się opanować. Pochwaliłam go i wjechałam na
ścianę gdzie w pierwszym lepszym narożniku ruszyłam galopem.
- Łoooł...
- krzyknęłam, gdy wypruł do przodu jak rakieta.
Szybko
wyhamowałam go do kłusa i wykonałam woltę. Później karne
okrążenie w owym chodzie i kolejna próba zagalopowania.
Wyszło jakoś dziwnie i na pewno nie płynnie, ale chociaż tempo
było dobre, więc już pozwoliłam na kontynuowanie biegu. Po skoku
zrobił się zbyt podekscytowany by porobić z nim coś
konkretniejszego, ale niech mu będzie...
Zrobiliśmy
po trzy okrążenia na każdą stronę, zmieniając kierunek poprzez
przekątną z lotną zmianą nogi. Wyszło bardzo poprawnie, za co
konik został pochwalony.
Potem
chwilka pracy na dużym kole i kilka dodatkowych lotnych dla
utrwalenia. Wydawał się być gotowy, więc zwolniłam do kłusa i
dokładnie obejrzałam sobie parkur. Przeszkody były niskie, żadna
nie przekraczała 90 cm.
Ustaliliśmy
kolejność:
- Stacjonata (ta co wcześniej)
- okser
- łagodny zakręt i szereg – 2 stcjonaty
- krzyżak
- doublebarre
- ostry zakręt i krótki najazd na murek
- okser
Koń
posłusznie ruszył galopem i bardzo spokojnie najechał na pierwszą
przeszkodę. Wiedział już co zrobić, by ją pokonać, więc
zaprezentował się od najlepszej strony . Val pochwaliła jego
technikę, a Aiden stwierdził, że „ej, jak on fajnie skacze...”.
Okser
był pomalowany na oślepiające barwy, ale nikomu to nie
przeszkadzało. Mann skupił się i mocno odbił się od ziemi w
odpowiednim momencie. W czasie skoku wyciągnął głowę i podkulił
kopyta. Byłam z niego baaardzo zadowolona. Nawet się słuchał!
Wjechaliśmy
na łuk i najechaliśmy na pierwszą stacjonatę z szeregu. To były
przeszkody na skok – wyskok.
Koń
był pewny siebie i nie zwątpił ani na chwilkę. Pokonał
kombinację piorunem i nawet nie potrzebował dodatkowej zachęty.
Krzyżak
nie stanowił dla niego żadnego problemu, ale kontrolnie docisnęłam
łydki i rozszerzyłam wodze. Mann nie zawiódł mnie i tym
razem.
Kolejna
przeszkoda poszła nam bez trudu i koń przeskoczył ją w ładnym
stylu. Mieliśmy mało czasu i miejsca by dobrze najechać na murek.
Wyjechaliśmy zakręt jak tylko się dało, ale koń i tak prawie
pogubił nogi i prawie rozwalił przeszkodę, wykonując bardzo
pokraczny skok. Bezpiecznie wylądowaliśmy i po szybkim otrząśnięciu
się już mknęliśmy w kierunku oksera.
- Dobry!!!
Val
nie potrafiła siedzieć cicho, widząc jak Hatt przelatuje ponad
belkami. Pochwaliłam go i po kilkunastu sekundach zwolniłam do
kłusa.
- Jak
się skacze to słucha świetnie, a tak to świruje i ma mnie
gdzieś... - skomentowałam.
- Oj
tam, cicho bądź. Jest świetny.
- Ej,
kierowniczko, podwyższamy o ile? - zapytał Aiden.
- O
10 centymetrów.
Zabrali
się do pracy i już po kilku minutach wszystko było gotowe.
Ustaliśmy jedynie inną kolejność, by Man się nie zanudził.
- Krzyżak
- okser
- doublebarre
- szereg (skok-wyskok) – 3 stacjonaty
- murek
- okser
Krzyżak,
tak jak poprzednio, nie stanowił dla nas najmniejszego problemu.
Inaczej było z okserem, przed którym koń porządnie się
zawahał, a po interwencji łydkowej, skoczył jakby w zwolnionym
tempie, pukając kopytami w drag.
Kolejna
przeszkoda pokonana została w ekspresowym tempie, nie zdążyłam
nic zrobić, a już było po skoku. Złapaliśmy ze sobą kontakt i w
całkiem fajnym zgraniu pognaliśmy nad szereg, trochę przed nim
zwalniając, by pokonać go dokładnie. Ściskałam jego boki łydkami
i pilnowała go jak tylko mogłam. Przyniosło efekty, bo skakał jak
w zegareczku.
Przed
murkiem znowu coś poszło nie tak, ale i tak lepiej niż poprzednio.
Ma jakiś niezrozumiały lęk przed tego typu przeszkodami...
I
zamykający parkur okserek okazał się być bardzo miły w obsłudze.
Hatt poradził sobie z nim w trzy sekundy i mogłam już wyklepać
rumaka.
- Spisałeś
się!
- A
no pewnie, był świetny.
Rozkłusowałam
go, a potem rozstępowałam. Za chwilkę miałam być w domu, więc
resztę czynności przeprowadziłam z Val w trybie ekspresowym. Konik
dostał od nas po marchewce. Wydawał się być zadowolony i z jazdy
i z życia, więc ze spokojnym sumieniem wyszłam ze stajni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz